Wiem, że pewnie nasłuchałyście się już o kremach BB. Ten
temat bez końca przewija się w blogsferze. Każdy szuka swojego ideału. Nie
każdy znajduje. Mi jednak się udało.
Czego właściwie oczekuję od kremu BB, który w założeniu miał
być kremem koloryzującym z wysokim filtrem i właściwościami pielęgnacyjnymi?
A właśnie tego, nawet nie tyle krycia do wyrównywania
kolorytu skóry, zamaskowania drobnych zaczerwienień, właściwości nawilżających
i ochrony przeciwsłonecznej. Moja z natury sucha skóra, latem ma czasami
skłonność do stawania się mieszaną. Klimatyzowane pomieszczenia, skoki
temperatur i te powyżej 35 stopni są już raczej wspomnieniem, ale mojej skórze
dały się we znaki.
W efekcie miałam skórę dość kapryśną, raczej suchą, z mało
przyjemnymi wyrzutami grudek w okolicach żuchwy i uwielbiającą ważyć podkłady
na nosie. Cóż zrobić? Wybrać odpowiedni krem BB.
Najpierw był strzał w BB Misshy M Perfect Cover. Pudło.
Po pierwsze, zbyt gęsty i tępy, tworzył na moim pyszczku ni
to maskę ni plamy. Po drugie, kolor 23 jaki wybrałam był o dziwo… za ciemny!
Tak, krem BB może okazać się za ciemny. Tego nielubego już się pozbyłam więc
Wam go nie pokaże na buzi.
Kolejnym strzałem w stopę, a może w twarz była Idealia,
czyli krem BB marki Vichy, odcień light. O tej marce pewnie wiele już słyszało.
Jest uznawana za jedną z lepszych marek aptecznych (serio?) jednak ja za nic w
świecie nie nabiorę do niej przekonania, ten bubel tylko mnie w tym utwierdził.
Cena nie jest zupełnie adekwatna do jakości kosmetyków, niestety.
To bardziej rozświetlacz w kremie niż krem BB. SPF taki
sobie bo 25, jak dla mnie … za mało! Krycie niestety na poziomie niewidocznym.
Lepiej się sprawdza jako baza pod makijaż właściwy, ale nie zmienia to faktu,
że pewnie większość pań nie zniesie tego błysku na całej twarzy.
No i teraz skoro już sobie ponarzekałam to mogę opowiedzieć
o tym właściwym. Odkryłam go już dość
dawno, za sprawą jakiejś małej próbki. Później chodził za mną pewnie z rok. W
końcu tego lata stwierdziłam, że może się nada. Zamówiłam na allegro i
przyszedł. Duża tuba. Missha M Signature Real Complete BB Cream. Lżejszy niż
jego odpowiednik, jednak o całkiem przyjemnym kryciu. Tym razem numerek 21,
czyli jaśniejszy. Przeszkadza mi w nim tylko fakt, że za mocno wpada z szarość,
przez co skóra nie ma tego naturalnego odcienia, wygląda… trupio? Ble.
Z problemem radzi sobie rozświetlacz, bronzer i jakiś
sypaniec. Najczęściej przykrywam go mgiełką pudru transparentnego Kanebo Sensai
i dodaję bronzer z Flormatu, o którym już było.
Krem BB rzeczywiście nawilża. Można położyć go bez kremu pod
spód, jest to nawet wskazane. Ładnie kryje, ale bez efektu maski. Daje też
efekt delikatnego rozświetlenia, ale nie z każdym sypańcem się lubi.
Nie waży się, ale lubi zetrzeć z okolic nosa. Niestety czuć
go na twarzy, ale nie jest to nieprzyjemne odczucie. Lubiłam zabierać ze sobą
na wyjazdy, bo świetle chronił moją skórę przed słońcem. Z natury jestem
bladzioszkiem.
Spójrzcie sami.
Tu kremik solo
Tutaj w pełnym dziennym makijażu w połączeniu z sypańcem z Kanebo. Wybaczcie, mokre włosy po porannym prysznicu. :)
Macie jakieś
ulubione kremy BB? Coś mi polecicie? Może na kolejny sezon zdecyduję się na coś
innego?
Miłej
niedzieli.
Dusia