sobota, 4 stycznia 2014

Perełki pielęgnacyjne. Co pokochała moja skóra

Ostatnio sporo się działo. Nawał pracy, zjazdy na uczelni, spotkanie blogerek i przedświąteczny harmider odebrały mi resztki sił i ochoty na blogowanie.

Mam kilka takich perełek, którymi chcę się z Wami podzielić. Zacznę od żelu do mycia twarzy i serum, na kremy, z raczej całe ich stadko przyjdzie jeszcze pora. Mam na tapecie obecnie jeden, który zapowiada się na ulubieńca wszechczasów, ale o tym na razie ciii… J

Zacznijmy od tej rzeczy, której używa większość i bez niej nie wyobraża sobie codziennej pielęgnacji swojej twarzy. Ja szczerze nie przepadałam nigdy za żelami do mycia buzi. Zwykle pozostawiały moją skórę wysuszoną na wiór, nieprzyjemnie ściągniętą i wcale nie czystszą. Zwykle w zupełności wystarczał mi dobry micel i woda termalna. Jednak kiedy producent obiecuje mi brak SLSów, które są głównymi winowajcami zaburzeń w moim płaszczu hydro-lipidowym, mówię TAK.



Mowa tu o żelu myjącym z firmy Olivenol. To niemiecka marka kosmetyków, oparta na oliwie z oliwek i jednocześnie mająca jedne z fajniejszych, bardziej naturalnych składów wśród marek aptecznych. Obok nich mogę postawić jeszcze Nuxa czy Caudalie. Wiem, że nie są popularni ani nawet dobrze znani, ale chyba czas to zmienić.
Producent zapewnia nas o tym, że żel nie przesuszy i nie podrażni nawet bardzo wrażliwych skór. Dodatkowo w składzie znajdziemy nie tylko ekstrakt z oliwy z oliwek, ale też witaminę E. Zastępnikiem środka myjącego jest Cocamide MIPA, o którym więcej tutaj(!), która oprócz właściwości myjących ma też przywracać prawidłową warstwę lipidową na naszej skórze.


Jak to wygląda w praktyce?
Opakowanie nie jest duże, ale przy okazji poręczne i całkiem fajnie sprawdza się też na wyjazdach. Niewielka ilość żelu, o delikatnym zielonkawym kolorze wystarczy by umyć całą twarz. Uwaga! Nie pieni się prawie w ogóle, więc nie oczekujmy spektakularnej piany, która zwykle… włazi mi do oczu. Dla mnie to dość duży plus.
Ładnie domywa resztki makijażu i rzeczywiście nie wysusza skóry twarzy. Może nie pozostawia jej nawilżonej, ale wcale nie tego od niego wymagałam.
Podoba mi się też zapach, lekko oliwkowy i przyjemnie orzeźwiający. Jedynym minusem jest brak pompki i dość ciężkie do otwarcie wieczko.




Koszt: ok. 24zł za 100ml

Numer DWA to serum uspokajające z Lieraca. Odkryłam tą firmę już jakiś czas temu, kiedy moja siostra potrzebowała jakiegoś kosmetyku dla skóry typowo odwodnionej. Krem w uroczym, różowym opakowaniu podbił jej serce, a ma czaiłam się na któreś z ich serów. Kusiło mnie też ta wersja pomarańczowa, mesofift? Chyba tak, ale uznałam, że taką kurację rozjaśniającą i energetyzującą zrobię sobie na wiosnę. Teraz chcę się otulać i nie tylko kocem w chłodne wieczory.
Moje serum jest z serii Prescription, dla skór niereaktywnych i wrażliwych.  To mleczne serum zamknięte w 50ml buteleczce z pipetką, która ułatwia aplikację i dozowanie produktu.
Producent mówi, że serum dostosowane jest do potrzeb każdego rodzaju cery, również tej najbardziej wrażliwej.  Przygotowuje skórę  na kolejne kroki pielęgnacyjne, doskonale łagodzi podrażnienia i zwiększa skuteczność stosowanych kosmetyków łagodzących.
W jego skład wchodzi głębinowa woda morska, prebiotyk, kwasy omega 3.6.9. oraz olej z awokado. Ja dla wzmocnienia składu i konsystencji często dodaję do niego olej macadamia, który działa zbawiennie na moją skórę.



Jak na nie reaguje moja skóra?

Nałożone pod krem doskonale nawilża i nie zastyga jak większość żelowych serów, które  powodują nieprzyjemne spięcie skóry. Skóra jest ukojona i uspokojona. Miałam nawet wrażenie, że pory widoczne w okolicach nosa zwęziły się, co skłoniło mnie do kilku dodatkowych testów.
Zwykle nakładałam je na noc, pod dość bogaty i treściwy krem, a później zaczęłam stosować również na dzień. Okazuje się świetną bazą pod makijaż. Ładnie nawilża, nie obciąża skóry i powoduje jakby lepsze przywieranie podkładu. Sprawdzałam je na kilku skórach, w tym mieszanych. J
Nie jest serum, które zastąpi nam krem, jest dodatkiem, ale wiem, że dobrze wpływa na moją skórę. W dodatku znalazłam dodatkowe jego zastosowanie.


Polecam go z czystym sumieniem.

Cena: ok.90zł za 50ml


Stosujecie sera? Jakie macie na ich temat zdanie?
Jak samopoczucie w Nowym Roku? Życzę Wam konsekwentnego spełniania się wszystkich marzeń!


Dusia

środa, 20 listopada 2013

Zdzieraki- słodziaki-cudaki. Hand made.

To jakie udało mi się dzisiaj złapać światło graniczy niemal z cudem w listopadzie. Też macie wrażenie, że ta jesień jest mało jesienna? Oby zima była zimowa tylko w grudniu i styczniu, później może już przejść w wiosnę. Prawdę powiedziawszy nigdy nie lubiłam tej pory roku, ale w takim wydaniu jestem ją w stanie zaakceptować. Bo chłód mimo wszystko zmusza mnie do noszenia moich ukochanych, milusich swetrów i góralskich skarpet, ale słońce, widziane choćby przez kilka godzin dziennie napawa optymizmem.

Dziś przy porannym prysznicu towarzyszył mi jeden z tych niesamowitych słoiczków o których ma być mowa. Co dokładnie zawierają? Niewiele, a za razem same skarby. To peelingi hand made robione przez Patrycję vel. Smykusmyk. Peelingi są naturalne, ekologiczne, pyszne (tak, zdarzyło mi się spróbować :D) i działają lepiej niż te zdzieraki za osiem dych.



Opakowanie ze składem gdzieś mi zaginęło więc nie miałam okazji go obfocić, ale peelingi przyszły ładnie zapakowane i zawinięte w celofan na którym była naklejka ze składem. Pożyczam go w takim razie z fanpage Patrycji.
Zawierają: cukier, Olej z pestek winogron, Olej słonecznikowy, Masło shea, Wosk pszczeli, Witamina E i olejki eteryczne.



Ja zamówiłam sobie trzy zapachy. Korzenny, lody wiśniowo-waniliowe i trawa cytrynowa&kokos. Ten ostatni stał się moim ulubieńcem i od niego zaczęłam ‘konsumpcję”. Korzenny wylądował u siostry, która też go chwali.

Peeling nie ma w sobie teoretycznie nic skomplikowanego. Cukier jako substancja złuszczająca, pozostałe składniki mają ułatwić aplikację, dawać poślizg i skórę odżywiać. Sprawdza się idealnie. Założony na lekko wilgotną skórę ładnie się rozprowadza, zdziera odpowiednio, chociaż słabiej niż peeling kawowy i nie robi z prysznica lodowiska. Cukier rozpuszcza się pod wpływam masażu co daje całkiem przyjemne uczucie. Łatwo go zmyć, a skóra zostaje nawilżona, miękka i elastyczna, ale nie tłusta. Po wyjściu z pod prysznica wystarczy delikatnie odsączyć ręcznikiem krople wody i już. Nie potrzebne są żadne balsami czy masła. J

U Smykusmyka można chyba wciąż robić zamówienia na jej peelingi, więc zachęcam i Was. Za 250ml zapłacimy 17,90, a peeling jest naprawdę wydajny.



Mi jego konsystencja osobiście przypomina skrystalizowany miód. Miaaam!
Korzenny jest idealny na zimne, listopadowe wieczory, a ten z trawą cytrynową działa przyjemnie pobudzająco w mgliste poranki. J
Macie swoje ulubione peelingi? Próbowałyście czegoś DIY?

Dusia


poniedziałek, 11 listopada 2013

Fanaberie

Dzisiaj post mało kosmetyczny. Bo czasami trzeba odpocząć. Spędzając ostatni weekend w całości w domu (nareszcie!) z wyjątkiem małych zakupów, miałam nawet Dzień Paszteta. Rzadko mam czas na to by bez makijażu usiąść na chwilę i skończyć czytać książkę, którą zaczęłam miesiąc wcześniej i każdego wieczoru zasypiam przy niej po przeczytaniu pięciu stron. Wieczorne ‘5 minut’ z książką jest lepszym sposobem na zaśniecie niż środki nasenne.



Pogoda nie nastraja do robienia zdjęć tylko do spania. Dlatego siedząc wygodnie w łóżku, pijąc Pierniczkową Latte własnego wykonania (lepsza niż ta starbucksowa), tyle że w zdrowszej wersji, bo zamiast syropu mam w niej naturalny miód spróbuję napisać słów kilka o książce „Fanaberie” J. Wrońskiej, którą kupiłam na wyprzedaży w Biedronce za całe 12zł!



Na twarz nałożyłam śródziemnomorską  jogurtową maskę głęboko nawilżającą z Resort Spa dr Ireny Eris i jestem gotowa na powrót do tego niesamowitego świata.

Komu polecam książkę?
Pewnie większość panów stwierdzi, że to książka ‘babska’. Nie pomylili się wiele. To historia kobiety niezależnej, odważnej i samotnej. Rozwódka wychowująca trójkę dzieci, w tym jedno adoptowane, która mieszka w Warszawie i jest jednocześnie matką, kobietą i bizneswoman. Pochodzi ze Śląska, z małej wsi, ale mimo tego jest kobietą sukcesu.
Zabawna, pełna humoru, ciepłych chwil, rozczulającego ciepła, ale i niosąca za sobą nie tylko stan ‘odmóżdżenia”, ale też dozę pozytywnej energii. Pokazuje jak wiele można zyskać mając oddanych przyjaciół i silny charakter. Książka jednocześnie o miłości romantyczne, ale też tej matczynej, nie raz trudnej.

Historia Jonatana, adoptowanego chłopca, który był bity przez ojczyma i zaczynał jako wyrzutek społeczeństwa, a stał się walecznym młodym facetem, który rozłożył na łopatki potentata giełdowego.
Idealna książka na długie, jesienne wieczory. W dodatku jej okładka z pyszną babeczką niesamowicie przyciąga wzrok. Napisana łatwym, przystępnym, ale nie banalnym językiem.
Polecam wszystkim, którzy szukają czegoś ciepłego, zabawnego i przyjemnego. J




Teraz zabieram się za „Chuć”, która dostałam w prezencie urodzinowym. Już wiem, że mi się podoba ten wywiad rzeka.
Maseczka już całkiem zastygła więc zmykam do łazienki, a Wam życzę udanego wieczoru!


Macie jakieś ulubione książki, które mi polecicie?

Dusia

niedziela, 27 października 2013

Ukojenie w żelu od Planeta Organica. Kochamy maski.


Skoro wicie już, że moja skóra bywa kapryśna i okropnie nadwrażliwa możecie dowiedzieć się o moich próbach walki z nią. Nie, zaraz, walczyć nie wolno, trzeba delikatnie. Wiecie to babcine „najpierw w pysk go, później miodem”. Moja cotygodniowa pielęgnacja ‘dodatkowa’ jak ją nazywam zawiera cały rytuał, który ma za zadanie pobudzić warstwy mojej skóry do regeneracji, ale też zedrzeć to co zbędne. Dlatego w mojej łazience prym wiodą peelingi enzymatyczne, delikatne, łagodzące maseczki i sera uspokajające. Oto jedno z moich przyjaciół, ostatnio używane dość często.

Planeta Organica, jest Wam pewnie znana. Organiczne kosmetyki rosyjskie były swego czasu dość popularne na blogach. Mnie oczarowały ich produkty do włosów, ale o tym innym razem.

Przy jednym z zamówień do koszyka wpadła również maseczka nawilżająca do skóry suchej i wrażliwej NORAWY  & BRAZIL ALGAL FACE MASK. Co brzmi co najmniej zachęcająco.



Co mówi nam o niej producent? (ze strony kalina-sklep.pl , cyrylicy nie umiem nawet przeczytać)
Ekstrakty i oleje bezpośrednio z Brazylii i Norwegii. natychmiastowe nawilżenie, skóry ,potężne działanie antyoksydacyjne, normalizacja poziomu nawilżenia skóry. Zawartość Białek, Aminokwasów, Węglowodanów i Witamin w morskich wodorostach jest dziesięciokrotnie większa niż w roślinach żyjących na ziemi .Czerwony Wodorost (Furcellaria Lumbricalis) zawiera unikatowe składniki, które pozwalają odwodnionej skórze przywrócić sprężystość i zachować wilgoć. Maska z wodorostów normalizuje gospodarkę wodną skóry, chroni komórki przed działaniem wolnych rodników. Amazoński wodny Orzech intensywnie nawilża skórę, odświeża i wyrównuje jej koloryt.
Obietnice nie są jakieś wygórowane i podoba mi się jej skład. Nie widzę tu żadnych chwytów marketingowych, skład jest prosty, ale nie krótki, ciekawy i bogaty, chociaż konsystencja maski jest żelowa.




Sami zobaczcie!
SKŁADNIKI:: Aqua enriched with Furcellaria Lumbricalis Extract, Bertholletia Excelsa Seed Oil, Ascophyllum Nodosum Extract, Digitata Extract* , Fucus Vesiculosus Extract, Kappaphycus Alvarezii Extract , Spirulina Maxima Extract, Chondrus Crispus Extract, ), Lauryl GlucosideN, Porphyra Yezoenzis Extract,  Hydroxypropyl GuarN, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Calendula Officinalis Oil, Curcuma Longa (Turmeric) Root Extract, Xanthan GumN, Amaranthus Cruentus Oil, Lavandula Officinalis Oil, Macadamia Terniolia Nut Oil*, Oenothera Biennis (Evening Primrose) Oil, Rosa Canina Seed Oil, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Oil*,  Chamomilla Recutita Oil, Tocopheryl Acetate, Sodium Ascorbyl Palmitate, Panthenol, Retinyl Palmitate, Hydrolyzed Rice Protein, Camelia Sinensis Leaf Extract, Plantago Lanceolata Leaf Extract, ChlorophullN, BisabololNI, Sodium HyaluronateN, Benzyl AlcoholNI, Dehydroacetic Acid, Sodium BenzoatNI, Potassium SorbateNI, CaramelN.
(*)  SKŁADNIKI ORGANICZNE
(N)  SKŁADNIKI POCHODZENIA NATURALNEGO
(NI)  SKŁADNIKI IDENTYCZNE Z NATURALNYMI


Moja opinia.
Przy pierwszym kontakcie zachwyca mnie opakowanie. Proste, ciemne, ascetyczne? I zdecydowanie estetyczne i… ekskluzywne. Napis ‘Hand Made’ tylko pobudza moją chęć nałożenia ją na buzię. Naprawdę lubię takie zakręcane słoiczki. Wiem, ze są mniej higieniczne, ale łatwiej maskę wydobyć.
Po otwarciu pierwszy uderza mnie zapach. Ziołowy, odrobinę ostry, ale nie drażniący, z czasem zaczynam go lubić. Jestem nadwrażliwa na zapachy, a ten tutaj wcale mi nie przeszkadza, powiedziałabym nawet, że daje fajne uczucie rozluźnienia i chłodzenia. Tak, to chłodzenie, zawdzięczamy konsystencji żelowej i obecności alg. Jest niesamowicie przyjemne i łagodzi nie raz zaczerwienioną po peelingu skórę.
Skład jak mówiłam wcześniej zachwyca. Algi! I to kilka rodzajów. Aloes, nagietek, olej amarantusowy, olej macadamia, olej z wiesiołka, olej z dzikiej róży, olej jojoba, olejek rumiankowy, penthenol, hialuronian sodu! Mnie powalił.
Skóra po niej jest wygładzona, nawilżona i delikatnie napięta, ale nie wynika to z tego, że jest odwodniona, a raczej z powodu ściągnięcia opuchnięć. Idealna na skórę wrażliwa, zaczerwienioną, naczyniową… moją! Uwielbiam ją i będę uwielbiać.



Macie swoje ukochane maski?

Dusia

czwartek, 17 października 2013

Na poważnie. Łuszczyca.

Ostatnio nie mam czas ani możliwości malować paznokci, post o pielęgnacji się szykuje, ale jest kilka tematów z serii ‘skórnych’, które chciałabym jeszcze poruszyć. Ostatnio dość często spotykam się z problemami skórnymi, które o dziwo, dotykają dość dużej części społeczeństw. Trądzik różowaty, łuszczyca czy alergie skórne? Wszystkie z nich wywoływane są różnymi czynnikami, które zwykle niestety siedzą w nas samych. Nasz układ odpornościowy to zmyślny system, ale czasami zawodzi i buntuje się przeciwko nam.

Dlaczego o łuszczycy akurat? Bo wiedza społeczeństwa na temat tego problemu jest niestety bardzo uboga. Mylona jest ona z wieloma innymi chorobami, nawet z grzybicą. Ludzie sądzę, że jest zaraźliwa, a zmiany na skórze i we włosach wynikają z zaniedbania. Nic bardziej mylnego.

Może na początku kilka mądrych słów. 
Czym jest łuszczyca i z czego wynika?
Łuszczyca to inaczej parakeratoza, czyli zaburzenie rogowacenia polegająca na niepełnym cyklu tego procesu. To jakby nasza skóra przechodziła zbyt szybko przez cały ten proces, a jego końcowy wytwór nie jest zwykła łuską rogową. Cały obraz skóry w miejscu zapalnym się zmienia. W naskórku łuszczycowym jest 10 razy większa synteza DNA, 3 razy więcej podziałów komórkowych, które zachodzą 4 razy szybciej niż powinny.

Skąd się bierze?
Jej podłoża są tak różne jak jej objawy i osoby na nią chorujące. Zwykle w definicji podaje się, że łuszczyca jest uznawana za chorobę autoimmunologiczną uwarunkowaną genetycznie. Typ dziedziczenia łuszczycy jest złożony, wielogenowy. Oznacza to, że choroba może występować u wielu członków jednej rodziny, chociaż jej występowanie u rodziców wcale nie musi oznaczać, że zachorują również dzieci. Wieloletnie i wielokierunkowe badania udowodniły istotną rolę procesów autoimmunologicznych w rozwoju zmian chorobowych. Można powiedzieć, że układ immunologiczny zwraca się przeciwko własnym komórkom skóry.
Istnieją dwa typy łuszczycy. Typ I czyli tzw. ‘rodzinny’, który charakteryzuje się ujawnieniem przed 40r.ż., charakteryzują go częste nawroty i rozległe rozsiewy. Natomiast typ II pojawia się najczęściej po 40stce i ma łagodniejszy przebieg.

Wniosek jest jeden i bardzo ważny: Łuszczyca nie jest chorobą zakaźną!

Pierwsze objawy i czynniki nasilające chorobę.
Są nimi czerwonobrunatne lub lekko zaróżowione plamki pojawiające się na skórze, tylko nieznacznie wypukłe, pokryte srebrzystą lub srebrzystoszarą, nawarstwiającą się przesuszoną skórą, tzw. łuską. Zmiany te najczęściej pojawiają się na łokciach, kolanach, w okolicach kości krzyżowej, pośladków, na dłoniach, stopach oraz skórze głowy porośniętej włosami. Bardzo charakterystyczny jest też objaw pojawiający się na płytce paznokcia. Najpierw płytka staje się matowa, szara, popękana z charakterystycznymi zagłębieniami, może pojawić się też tzw. plamy olejowe, czyli żółtobrunatne zmiany pod płytką.
Postraszę Was trochę. Zdjęcia z atlasu dermatologicznego.





Łuszczyca występująca we włosach zdarza się równie często.



Czynniki wpływające na nasilenie choroby:
1. Dieta. Trzeba modyfikować ją tak aby zawierała jak najwięcej tłuszczy nienasycownych, typu OMEGA 3,6,9. Należy unikać mięsa wieprzowego, podrobów, czekolady, kawy, kakao, warzyw strączkowych, surowych jabłek, ostrych przypraw i octu!
2. Tryb życia. Stres to największy wróg osób z łuszczycą.
3. Używki. Alkohol, papierosy.
4. Uszkodzenia mechaniczne skóry, które wywołują zwykle fale i nowe ogniska zapalne.
5. Opalanie i nie mowa tutaj o zdrowej dawce promieni słonecznych, które skórze łuszczycowej pomagają!
6. Nieodpowiednia pielęgnacja. I tu zaczyna się temat rzeka.

Nie będę się rozwodzić nad metodami leczenia łuszczycy, o tym opowie każdy dermatolog, z którym będziecie mieć do czynienia. Moją domeną jest pielęgnacja, więc zróbmy krótki przegląd kosmetyków dla skór łuszczycowych i tych jak najbardziej odpowiednich.
Czego powinniśmy unikać?
Na pewno substancji drażniących i wysuszających skórę, tak samo jak środków silnie działających. Odpada w składzie alkohol (nawet w składzie perfum), kwasy owocowe, retinol, drobinki ścierające i konserwanty.
Skórę po zdjęciu łuski (mogą do tego służyć preparaty na bazie kawasu salicylowego czy mocznika) należy traktować delikatnie i z umiarem. Najważniejsze jest jej nawilżenie i natłuszczenie. Sprzymierzeńcami będą
- mocznik o stężeniu powyżej 10%, ale tylko pod kontrolą lekarza,
 -emolienty na bazie parafiny, które zapobiegną utracie wody,
- kwas hialuronowy,
- dziegcie, które mają właściwości zapobiegające proliferacji i przeciwzapalne
- ichtiol, który łagodzi podrażnienia i zmniejsza świąd,
- olejki, może być prawie każdy, począwszy od oliwy z oliwek, skończywszy na oliwce bambino
- allantoina, zadziała łagodząco i gojąco
- masło shea, masło kakaowe, ładnie natłuszcza i regeneruje
- Glycocol, który ma działania przeciwświądowe
- wosk pszczeli, odbudowuje płaszcz hydro-lipidowy, co zapewnia skórze ochronę
Jest jeszcze jedna istotna rzecz. Nie zapominajcie o częstej zmianie gąbki, lub w ogóle o niej zapomnijcie! Może uszkadzać skórę, a w jej wnętrzu często gromadzą się chorobotwórcze bakterie.

Może teraz o bazie kosmetyków, które przeznaczone są typowo dla skór z łuszczycą, ale też tych, które według mnie nadają się do jej pielęgnacji.

Nie sposób w tym przypadku nie wspomnieć o serii kosmetyków marki Pharmaceris z literką P. Ta firma dba o skóry z różnymi problemami, nawet te po radioterapii, za co dla nich mam dużego plusa. Dzięki Eriski!
Tutaj znajdziemy nie tylko pielęgnację do twarzy i ciała, ale też preparaty myjące. Wszystkie, z wyjątkiem kremu do ciała, mają względnie neutralny zapach i są przystępne w stosowaniu. Żel do mycia ciała i głowy, świetnie koi swędzącą skórę głowy i przede wszystkim nie zwiększa przetłuszczania włosów. Tak, sama próbowałam. J
Zawierają jasny ichtiol, duże ilości składników nawilżających, łagodzących i natłuszczających.

Kolejnymi na tapecie są balneokosmetyki z Buska- Zdroju, do których należy żel borowinowo- solankowy, Buski żel siarczkowy, maski siarczkowej do pielęgnacji ciała oraz żel siarczkowy do kąpieli i aromaterapii. Ich dostępność jest za to bardzo mała, ale słyszałam na ich temat dobre opinie.

Warto spróbować też kosmetyków typowo aptecznych. Wymienię kilka linii i marek, które nie są przeznaczone bezpośrednio dla skór łuszczycowych, ale są równie łagodne i polecane.
- Avene Trixera, krem zmiękczający do skóry bardzo suchej oraz zmiękczająca emulsja do kąpieli,
- SVR, Topialyse. Kosmetyki z wyciągiem z ogórecznika, witaminą E oraz odkażającym kwasem mlekowym,
- Bioderma Atoderm. Krem emolientowy oraz łagodzący podrażnienia,
- Iwostin, Skóra odwodniona
- La Roche-Posay Hydraphase, balsam natłuszczający
- Oilatum, emulsja i płyn do kąpieli leczniczej
- Emolium, emulsja do kąpieli, oliwka do ciała z lipidami, krem specjalny, krem barierowy

Trochę się tego uzbierało, jednak nie chciałem podchodzić do tematu pobieżnie. Starałam się czytać składy kosmetyków i pytać osoby chore na AZS czy łuszczycę o opinię na ich temat by zebrać dla Was taką bazę.
Proszę też o to żebyście nie były obojętne na wszelkie zmiany występujące na waszej skórze. Lepiej udać się do dermatologa niż próbować samoleczenia. 

Jeśli przetrwałyście ten artykuł jesteście wielkie, ja sama "męczyłam" się nad nim kilka tygodni. I teraz mam pytanie.
Chcecie więcej takich wywodów?

Do napisania!

Dusia

niedziela, 29 września 2013

Moja przygoda z Azją. Bebiki, czyli koniec lata.

Wiem, że pewnie nasłuchałyście się już o kremach BB. Ten temat bez końca przewija się w blogsferze. Każdy szuka swojego ideału. Nie każdy znajduje. Mi jednak się udało.

Czego właściwie oczekuję od kremu BB, który w założeniu miał być kremem koloryzującym z wysokim filtrem i właściwościami pielęgnacyjnymi?

A właśnie tego, nawet nie tyle krycia do wyrównywania kolorytu skóry, zamaskowania drobnych zaczerwienień, właściwości nawilżających i ochrony przeciwsłonecznej. Moja z natury sucha skóra, latem ma czasami skłonność do stawania się mieszaną. Klimatyzowane pomieszczenia, skoki temperatur i te powyżej 35 stopni są już raczej wspomnieniem, ale mojej skórze dały się we znaki.

W efekcie miałam skórę dość kapryśną, raczej suchą, z mało przyjemnymi wyrzutami grudek w okolicach żuchwy i uwielbiającą ważyć podkłady na nosie. Cóż zrobić? Wybrać odpowiedni krem BB.
Najpierw był strzał w BB Misshy M Perfect Cover. Pudło.

Po pierwsze, zbyt gęsty i tępy, tworzył na moim pyszczku ni to maskę ni plamy. Po drugie, kolor 23 jaki wybrałam był o dziwo… za ciemny! Tak, krem BB może okazać się za ciemny. Tego nielubego już się pozbyłam więc Wam go nie pokaże na buzi.

Kolejnym strzałem w stopę, a może w twarz była Idealia, czyli krem BB marki Vichy, odcień light. O tej marce pewnie wiele już słyszało. Jest uznawana za jedną z lepszych marek aptecznych (serio?) jednak ja za nic w świecie nie nabiorę do niej przekonania, ten bubel tylko mnie w tym utwierdził. Cena nie jest zupełnie adekwatna do jakości kosmetyków, niestety.



To bardziej rozświetlacz w kremie niż krem BB. SPF taki sobie bo 25, jak dla mnie … za mało! Krycie niestety na poziomie niewidocznym. Lepiej się sprawdza jako baza pod makijaż właściwy, ale nie zmienia to faktu, że pewnie większość pań nie zniesie tego błysku na całej twarzy.

No i teraz skoro już sobie ponarzekałam to mogę opowiedzieć o tym właściwym.  Odkryłam go już dość dawno, za sprawą jakiejś małej próbki. Później chodził za mną pewnie z rok. W końcu tego lata stwierdziłam, że może się nada. Zamówiłam na allegro i przyszedł. Duża tuba. Missha M Signature Real Complete BB Cream. Lżejszy niż jego odpowiednik, jednak o całkiem przyjemnym kryciu. Tym razem numerek 21, czyli jaśniejszy. Przeszkadza mi w nim tylko fakt, że za mocno wpada z szarość, przez co skóra nie ma tego naturalnego odcienia, wygląda… trupio? Ble.



Z problemem radzi sobie rozświetlacz, bronzer i jakiś sypaniec. Najczęściej przykrywam go mgiełką pudru transparentnego Kanebo Sensai i dodaję bronzer z Flormatu, o którym już było.

Krem BB rzeczywiście nawilża. Można położyć go bez kremu pod spód, jest to nawet wskazane. Ładnie kryje, ale bez efektu maski. Daje też efekt delikatnego rozświetlenia, ale nie z każdym sypańcem się lubi.
Nie waży się, ale lubi zetrzeć z okolic nosa. Niestety czuć go na twarzy, ale nie jest to nieprzyjemne odczucie. Lubiłam zabierać ze sobą na wyjazdy, bo świetle chronił moją skórę przed słońcem. Z natury jestem bladzioszkiem.
Spójrzcie sami.


Tu kremik solo


 Tutaj w pełnym dziennym makijażu w połączeniu z sypańcem z Kanebo. Wybaczcie, mokre włosy po porannym prysznicu. :)


Macie jakieś ulubione kremy BB? Coś mi polecicie? Może na kolejny sezon zdecyduję się na coś innego?
Miłej niedzieli.

Dusia

sobota, 24 sierpnia 2013

Złociste poliki.

Wiecie, że uwielbiam róże, bronzery i inne specyfiki do policzków, szczególnie jeśli maja odrobinę blasku? No to już wiecie! One urozmaicają makijaż, a nie rzadko zachwycają wykonaniem i pięknym wzorem. Zaciekawił mnie ostatnio post Moniki z Blush Me Baby na temat rozświatlacza DIY. Mistrzostwo!
Ale ja nie o tym. Tylko o produkcie, który uwielbiam mniej- więcej od… roku? Tak, to będzie prawie rok. 


Duo z Flormaru o numerku P115, jeszcze z jednej z wyprzedaży u Domi, z powodów choroby przysłana mi wprost do domu. Dopiero denkuję. Nie miałam pojęcia, że można go zdenkować. Jest chyba najbardziej wydajnym kosmetykiem do policzków jaki kiedykolwiek miałam.

Konsystencja jest zdecydowanie aksamitna, nieco zbita, ale dobrze nakłada się na pędzel, mój akurat z Hakuro z miękkiego włosia. Nie kruszy się ani nie pyli!

Bronzer jest właściwie chyba połączeniem rozświetlacza i produktu do modelowania twarzy i o dziwo wcale się to nie wyklucza. Odeszłam od matowych wykończenia i podoba mi się to.

Uszkodzenia wywołane zabawą 'w kosmetyczkę' mojej pięcioletniej kuzynki.

Dodaje twarzy niesamowity blask i efekt lekko opalonej skóry. Jego kolor nie wpada w cegłę ani nawet nie ma odrobiny pomarańczowego tonu. Szybciej jest to czekolada. Wydawałoby się, że ciemny, ale umiejętnie zastosowany daje świetny efekt.
Z tego co widziałam na stoiskach, chyba jest wycofany, nad czym ubolewam.
Minusy?
Nie posiada! Tylko ta druga część z zestawu mogłaby być tak samo brązowa. J
Efekt na buzi. Śliczny, prawda?



Polecacie jakieś bronzery? Bo muszę czymś się zadowolić jak wykończę ten.
Pozdrawiam kolorowo


Dusia
- See more at: http://blogujteraz.blogspot.com/2013/02/jak-wstawic-wysuwany-like-box.html#sthash.ZurATCOE.dpuf